Aktualności
Rozmowa z Tymkiem Papiorem
Łukasz Komła: Wszystko wskazuje na to, że zacząłeś koncertować już w wieku 16 lat. Czy pamiętasz swój pierwszy występ przed większą publicznością? No i dlaczego akurat wybrałeś perkusję?
Tymek Papior: Właściwie to koncertuje od siódmego roku życia, czyli od kiedy poszedłem do szkoły podstawowej. Grałem wtedy na akordeonie guzikowym i trwało to następne siedem lat, aż do drugiej klasy szkoły drugiego stopnia, gdzie przeniosłem się na klasyczną perkusję, a stało się tak dlatego, że w wieku 9/10 lat, mój tata (również perkusista) kupił mi pierwszy zestaw perkusyjny i od tamtej pory, już nie chciałem grać na akordeonie. Kiedy skończyłem 16 lat, zacząłem koncertować z europejskimi muzykami jazzowymi. Swój pierwszy koncert jazzowy miałem okazję zagrać na festiwalu Voicingers w Bańskiej Szczawnicy na Słowacji w trio z Vitem Kristianem na instrumentach klawiszowych oraz Alanem Wykpiszem na basie. Była to zdecydowanie jedna z najcenniejszych lekcji muzycznych i życiowych, za którą jestem niezmiernie wdzięczny.
Kiedy w twoim życiu pojawił się jazz?
Nie pamiętam dokładnie kiedy i jak, ale pamiętam, że w wieku około 14 lat pojechałem pierwszy raz na warsztaty jazzowe w Chodzieży, ale jazzem i muzyką improwizowaną interesowałem się już od jakiegoś czasu. Rok po tym spotkaniu, wziąłem udział w warsztatach organizowanych przez festiwal Voicingers, gdzie poznałem wielu znakomitych muzyków, w tym Alana Wykpisza i Pawła Kaczmarczyka, którym zawdzięczam wiele. Jestem dopiero na początku mojej drogi, ale bez ich przyjaźni nie byłbym w tym miejscu, w którym jestem teraz jako muzyk i jako człowiek.
Zdementujemy pogłoski krążące w intrenecie, że jesteś studentem/absolwentem Akademii Muzycznej im. Karola Szymanowskiego w Katowicach. Z góry krąży przeświadczenie, że jak dobry instrumentalista to musi skończyć wyższą uczelnię i sto innych kursów. Jakiś czas temu miałem przyjemność rozmawiać z Olą Rzepką – absolwentką i obecnie jedną z wykładowczyń tejże uczelni – która uczy tam improwizacji fortepianowej, ale jest też perkusistką. Na tym instrumencie zaczęła grać sama już jako prawie dorosła osoba. Ola jest najlepszym tego przykładem, że można dojść do grania własną drogą. Z drugiej strony, ilu jest świetny muzyków metalowych, którzy nie mieli/nie mają nic wspólnego z akademickim reżimem. Co o tym wszystkim sądzisz? O nauce gry na danym instrumencie w szkole, wyższej uczelni? Czy to jest naprawdę potrzebne? Myślę, że twoje słowa będą bardzo ważne w kontekście młodych muzyków, którzy poszukują przestrzeni dla siebie.
Od kiedy pamiętam, zawsze miałem problem z naukowymi instytucjami. Od szkoły podstawowej, aż do końca szkoły średniej zmagałem się ze sposobem w jaki oceniano uczniów, szczególnie, że były to szkoły artystyczne, gdzie teoretycznie powinno wspierać się indywidualność jednostki, bo przecież muzyka - jak i sztuka ogólnie - jest subiektywna. Zamiast tego, polska edukacja (ale jest tak w większości miejsc na świecie) stara się wszystkich szufladkować, a kiedy któryś z uczniów nie zgadza się z tą wizją, system edukacji zadba o to, by ten uczeń miał na swojej drodze najwięcej problemów jak to tylko możliwe. Pominę już kwestię zwykłych szkół i tego jak w Polsce traktowany jest zawód nauczyciela, ale chciałbym się wypowiedzieć w kwestii szkół artystycznych. Jeden z problemów szkół artystycznych podstawowych i średnich jest taki, że w tych placówkach, nie uczy się grania muzyki, tylko czytania nut. I ludzie po tych szkołach właśnie tylko to robią - grają nuty i to w taki sposób jaki powiedział im nauczyciel, czyli z góry jest narzucona interpretacja dzieła (przynajmniej w szkołach klasycznych). Na uczelniach wyższych wygląda to trochę inaczej, ale nie mogę się wypowiedzieć o uczelniach w Polsce, ponieważ jak zaznaczyłeś - nie miałem okazji tu studiować, ale studiowałem w Holandii przez cztery miesiące i po tym czasie zrezygnowałem. Wnioski jakie udało mi się wyciągnąć po pobycie w Holandii przez prawie rok są takie, że ogólny poziom jazzu i muzyki improwizowanej w Holandii nie dorasta do pięt poziomowi w Polsce, a holenderskie szkoły jeszcze bardziej zabijają kreatywność oraz prawie wszyscy grają i brzmią tak samo. Jazzu nie uczy się w szkole, ale akademia może być dobrym źródłem do poznawania ludzi i wspólnego muzykowania, chociaż i to da się robić bez studiów. Przecież większość jazzowych gigantów albo wcale nie chodziła do szkoły, albo rzucali systemową edukację po jakimś czasie. Uczyli się sami - grając ze sobą i słuchając muzyki. Odpowiadając na twoje pytanie: „Czy jest to naprawdę potrzebne?” Ja osobiście uważam, że nie, nie jest to potrzebne, szczególnie teraz kiedy wszystkie potrzebne informacje można znaleźć w internecie za darmo, ale wiem, że wielu nie zgodziłoby się z tym twierdzeniem. Myślę, że największą zaletą studiów muzycznych jest możliwość użytkowania z salek do ćwiczeń, jeśli ktoś nie ma takiej możliwości w domu.
Grywasz solo, ale można cię spotkać w różnych składach, chociażby takich jak Alan Wykpisz Project Paweł Pańta Trio, We Do Not Pretend czy Wojtek Mazolewski Quintet. Czy mógłbyś jakoś przybliżyć twoje wrażenia/doświadczenia związane z tymi zespołami?
Alan Wykpisz Project jest moim pierwszym zespołem, który towarzyszy mi od samego początku i nauczyłem się w nim najwięcej. Każdy koncert to pierwszorzędnie spędzony czas z przyjaciółmi i kawał dobrej muzy. Jakiś czas temu ukazała się płyta „City Jungle”, na której grają: Alan Wykpisz - gitara basowa, kontrabas, kompozycje; Paweł Kaczmarczyk - instrumenty klawiszowe; Dawid Lach - Rhodes; Jakub Mizeracki - gitara; Maksymilian Olszewski - perkusja. Jest to grupa, w której gramy na dwie perkusje, przez co koncerty - jak i płyta - są bardzo wyjątkowe, bo nie ma wiele zespołów w Polsce występujących w takiej konfiguracji. W trio Pawła Pańty zagraliśmy parę koncertów, ale również nagraliśmy razem album pod tytułem „Youthfulness”. W tym zespole pojawiłem się w sumie przez syna Pawła i jednego z moich najbliższych przyjaciół - Stanisława Pańtę, który jest najlepszym pianistą w Polsce młodego pokolenia (rocznik 2003), więc jeśli ktoś nie słyszał o Stanisławie, zdecydowanie zachęcam do zapoznania się z tym co robi. Z grupą We Do Not Pretend wydaliśmy na razie dwa single: „Selflessness” i „There is no final solution”, ale również zarejestrowaliśmy płytę, która ukaże się, lecz jeszcze nie wiem kiedy. Wszyscy członkowie tego bandu, to moi przyjaciele, a z liderem - Fabianem Klimankiem i basistą - Mateuszem Szewczykiem, chodziliśmy do jednej szkoły. W Kwintecie Wojtka Mazolewskiego gram dopiero od paru miesięcy i zagraliśmy na razie tylko kilka koncertów, ale w planach jest ich więcej. Podoba mi się, że na jego koncertach każdy muzyk ma wolność przez co może wprowadzić nową myśl muzyczną, kiedy tylko tak poczuje i pociągnie dany temat w zupełnie inne rejony.
Chciałbym odnieść się do tego, co robisz wraz z członkami grupy We do not pretend (Fabian Klimanek – trąbka, elektronika / Robert Wypadek – saksofony, elektronika / Przemek Pankiewicz – instrumenty klawiszowe / Mateusz Szewczyk – gitara basowa, kontrabas). Sięgacie tam po elektronikę i wyczytałem gdzieś, że wśród artystów, którzy was inspirują padają takie nazwy/nazwiska jak Radiohead, Brad Mehldau czy Eivind Aarset. Ten ostatni artysta – w dużym skrócie - zdecydowanie wpłynął na poszerzenie przepływu elektroniki do świata jazzu. Jak wiemy, w muzyce elektronicznej dużo się dzieje od dekad, więc jestem bardzo ciekaw co ciebie interesuje z tego obszaru gatunkowego?
Jestem relatywnie nowy w tym obszarze, ale jeśli posłuchasz tego co wydałem do tej pory, to w sumie można powiedzieć, że zajmuje się głównie tym. W marcu opublikowałem EP-kę „WIND”, a 31 maja 2023 r. miała miejsce premiera płyty „Portrety 2” w katalogu wytwórni U Know Me Records, na której znajduje się mój utwór „Truffles Attack” feat. Wuja HZG. Na tej premierze zagrałem krótki improwizowany set solo, perkusja + elektronika. Uwielbiam grać w takiej konfiguracji. Z moich ostatnich inspiracji w tym gatunku, na pierwszym miejscu znajduje się Eli Keszler, którego muzyka jest dla mnie bardzo inspirująca stylowo / brzmieniowo, ale również to jak on postrzega czas i jak ta muzyka płynie. Wszystko to sprawia, że jego twórczość jest mocno ekscentryczna. Polecam album Keszlera „Stadium” z 2018 roku.
Porozmawiajmy teraz o twoim ukochanym instrumencie, czyli perkusji. Jednym z moich mistrzów perkusji jest Milford Graves - odszedł w 2021 roku w wieku 79 lat. Ten wizjoner zmienił postrzeganie czasu w muzyce jazzowej, uwolnił ją od wielu schematów i nakierował na nową energię. To co robił nasączał wieloma inspiracjami związanymi z biologią, zielarstwem, lingwistyką, sztukami walk, akupunkturą, malarstwem czy rzeźbą. Bywało, że zamiast tradycyjnych pałeczek używał go grania gałęzi drzew albo majstrował wielokrotnie przy strojeniu naciągów. Swoje podejście do rytmu tłumaczył fluktuacją wynikającą z bicia ludzkiego serca. Jak powiedział Alanowi Lichtowi w wywiadzie dla magazynu „The Wire”: „Wszystko, co musisz zrobić, to poczuć puls na nadgarstku i zacząć liczyć, a zauważysz, że czasami liczysz trochę szybciej i trochę wolniej. Nie będziesz miał stałego rytmu. Jeśli masz stały rytm, jest to niebezpieczne. Niezwykle niebezpieczne". Dlatego proszę opowiedz o swoich mistrzach tego instrumentu i jak ty postrzegasz kwestie rytmu, czasu i przestrzeni w muzyce?
Wydaje mi się, że Gravesowi w tym kontekście bardziej chodziło o czas, aniżeli rytm, a dokładniej poczucie czasu, które jest inne dla każdego i jego wahania są naturalne - świadczą o tym, że jesteśmy ludźmi. Jedni mają tendencje do grania bardziej z przodu, inni do tyłu, ale zmienia się to w zależności od tego z kim gramy i jaki efekt chcemy osiągnąć. Jeśli jako perkusista czuję, że basista jest bardziej z przodu, nie ma potrzeby aby iść w tamto miejsce beatu, a wręcz przeciwnie. Tak samo w drugą stronę. Kwestie czasu i rytmu to dla mnie delikatny temat, ponieważ czas i rytm są podstawą muzyki w każdym tego słowa znaczenia. Muzyka narodziła się z rytmu. Przecież nawet wysokości dźwięku to szybsze bądź wolniejsze drgania, czyli jakiś rytm. Perkusiści, których gra jest dla mnie inspirująca to: Tony Williams, Marcus Gilmore, Elvin Jones, Jon Christensen, Roy Haynes, Jack DeJohnette, Christian Lillinger, Paul Motian i wielu innych. Można by tak wymieniać każdego, ale ostatnio akurat słuchałem muzyki z ich udziałem, stąd też taka (niekompletna) lista.
2 maja 2023 r. odbył się w Gdyni XXIV Przegląd Jazzowy Sax Clubu, gdzie zagrałeś ze swoim zespołem Tymek Papior Quartet. Mało tego, otrzymaliście wyróżnienie podczas tego przeglądu. A już 14 lipca otworzycie letnią edycję 26. Festiwalu Jazz Jantar. Dodam, że w skład twoje grupy wchodzą tacy muzycy jak pianista Grzegorz Ziółek, trębacz Marcin Elszkowski i kontrabasista Piotr Narajowski. Jak się poznaliście i dlaczego akurat z tymi instrumentalistami postanowiłeś założyć Tymek Papior Quartet?
Tak naprawdę to nie pamiętam dokładnie gdzie i jak się poznaliśmy. Z Marcinem poznałem się na festiwalu Voicingers, a z resztą zespołu wydaje mi się, że w Katowicach, prawdopodobnie na Akademii. Znamy się już trochę i dobrze nam się razem gra i spędza czas, szukamy podobnych rzeczy w muzyce i mamy podobną wizję na kreowanie wspólnego brzmienia. Uwielbiam styl gry każdego z nich i to w jaki konkretny sposób „miksujemy” się na scenie, co w połączeniu z otwartymi kompozycjami, daje taki efekt jaki zawsze chciałem uzyskać grając moją muzykę.
Czy macie w planach nagranie albumu?
Bierzemy taką opcję pod uwagę, ale jak wiadomo, nie jest to takie proste. Czas pokaże…